Jak przeżyć pandemię w windzie
Zawsze uważałem windę za bezpieczne miejsce, skrzyżowanie ruchomego sanktuarium z przyjaznym robotem. Jazda nią – w przeliczeniu na pasażero-kilometry – jest znacznie bardziej bezpieczna niż przejażdżka na rowerze lub samochodem. Jest nawet bardziej bezpieczna niż schody, chociaż warto się raz na jakiś czas nimi przejść dla zdrowia i by móc się tym pochwalić znajomym lub lekarzowi.
Największe więc niebezpieczeństwo jakie mi groziło w windzie to spotkanie z tym sąsiadem lub współpracownikiem który – wbrew podstawowym zasadom społecznym – zawsze próbuje ze mną w windzie porozmawiać. Dla każdego chyba, kto wyrósł już z krótkich spodenek i wycierania nosa rękawem oczywiste jest, że jedyne co wolno robić z drugą osobą w windzie to stać i z lekkim zażenowaniem starannie unikać nawzajem swojego wzroku.
Wyobraź więc sobie, drogi czytelniku, moje niezadowolenie gdy świat stanął do góry nogami, wychodzenie do ludzi stało się czymś co robią ryzykanci, w przeciwieństwie do samotnego chodzenia po górach i lasach które przejęli ostrożni i chorowici, a gdy kichnie się w towarzystwie zamiast swojskiego “na zdrowie!” dostaje się spojrzenia zimne jak sztylety. Zaś jazda windą? Prawie wolę wybrać schody. Prawie.
Trudno chyba mi się dziwić. Z punktu widzenia użytkownika windy składają się zwykle ze stali, szkła i plastiku, trzech materiałów na których koronawirusy utrzymują się przy życiu – jeżeli to co robią wirusy można nazwać życiem – najdłużej, nawet do pięciu dni. Nawet gdy są bardzo regularnie i starannie sprzątane, są to wciąż niewielkie, zamknięte pomieszczenia bez okna w których jesteśmy zmuszeni przebywać z obcymi ludźmi. Na szczęście podróż windą trwają zwykle w naszych warunkach nie dłużej niż minutę. W Nowym Jorku ze względu na drapacze chmur średnia jest bliższa dwóch minut.
Oczywiście człowiek to najbardziej kreatywne z kreatywnych zwierząt – nie mam na to żadnych dowodów, ale mogę je sobie łatwo wymyślić – więc z każdej przeszkody potrafi zrobić odskocznię i nie inaczej stało się w tym przypadku. Już parę miesięcy temu obiegł świat cały wachlarz bardzo kreatywnych, choć czasem niecodziennych pomysłów na zaradzenie potencjalnym zagrożeniom.
Może to być powieszony na ścianie obok windy, zrobiony z kuchennej gąbki myjki albo styropianu zasobnik “jeżyk” z powbijanymi wykałaczkami służącymi do unikania dotykania przycisków, zwykle razem z malutkim śmietnikiem na używane. To rozsądne i niedrogie, chociaż wymagające trochę pracy rozwiązanie, ale trzeba zaufać że nikt nie nakaszlał na zasobnik.
Dostępna jest też szeroka gama “przyciskaczy” do przycisków i bezdotykowego otwierania drzwi, do wykonania własnoręcznego np. na drukarce 3D, albo gotowe, metalowe lub plastikowe do kupienia przez internet. Pomysł wydaje się nawet dobry, przynajmniej do pierwszego użycia, po którym trzeba go schować do kieszeni razem z zarazkami które teoretycznie mogą być do niego przyklejone. Oczywiście w samej windzie wielu ludziom nie jest nawet potrzebny żaden specjalny naciskacz, który łatwo zastąpić kluczem, zapalniczką lub rogiem telefonu komórkowego, niestety z zastrzeżeniem tak jak powyżej. Dodatkowy bonus za użycie klucza z mosiądzu (taki brązowy), ponieważ miedź z którego się w większości składa jest szkodliwa dla bakterii i wirusów, ale wciąż wymaga kilku godzin by stać się zupełnie bezpieczny.
Co więc zrobić? Przede wszystkim nie dać się zwariować. Zarażenie się przy korzystaniu z windy jest mało prawdopodobne w normalnych okolicznościach, Zarażenie się przez przelotne dotykanie tych samych przedmiotów jest rzadziej spotykane niż zarażenie drogą kropelkową, a i na to potrzeba trochę czasu i kropelek w rozpylonych w powietrzu. Na pewno warto jednak zachować ostrożność i stosować poniższe trzy zasady:
- Rozsunąć się. Najlepiej stanąć w jednym z rogów, twarzą w stronę wyjścia. Należy przy tym zachować umiar i nie przytulać się niepotrzebnie do ścian.
- Nie rozmawiać. Dotyczy to również głośnego śpiewania, pokrzykiwania i grzebania pod paznokciami. To ostatnie to tylko dlatego, że nie lubię, pozostałe ze względu na epidemię.
- Zaczekać na następną. W wielu windach zostały oficjalnie zmniejszone limity ilości osób które mogą jechać razem, ale tak czy inaczej jeżeli mi się nie spieszy a w windzie jest już parę osób – poczekam.
Stosując się do tych zasad i podstawowych zasad higieny – nie dotykać jedzenia i twarzy brudnymi rękami, nie dać na siebie kasłać – dramatycznie zmniejszamy ryzyko zarażenia się czymś niemiłym. Zasady te przydadzą się również w przyszłości, gdy znów zaczniemy przejmować się sezonową grypą i tym co dzieci przynoszą z przedszkola lub szkoły.
A jeżeli już mówimy o przyszłości, to są też rozwiązania techniczne zmniejszające ryzyko i podnoszące komfort podróżowania naszym ulubionym dźwigiem osobowym, od wind wzywanych bezdotykową kartą lub breloczkiem, przez bardziej wydajne i nowoczesne systemy wentylacyjne, antybakteryjne i antywirusowe materiały wykończeniowe, aż po automatyczną dezynfekcję pomiędzy przejazdami przy pomocy lamp ultrafioletowych dla szczególnie ostrożnych. Warto je rozważyć.